Ja i to moje blogowanie... Nie było
mnie od maja... Nie uważam się za 100% blogerkę... Traktuję to
chyba jako dziennik, w którym staram się w pigułce streścić to,
co dzieje się w naszym domu.
Okoliczności jakie towarzyszyły nam
przez ostatnie miesiące kompletnie nie sprzyjały mojej wenie
twórczej. Kajusia, nasz najstarszy pies odeszła od nas na początku
czerwca, po tym wszystkim Marcos, nasz drugi pies zaczął chorować.
Ostatnie miesiące to była jedna wielka walka o życie moich
najukochańszych przyjaciół. Przegraliśmy... A nasz dom ogarnęła
potworna pustka i cisza. Nawet nie jestem w stanie opisać tego co
czułam, stracić dwa psy w ciągu trzech miesięcy do dla mnie
zdecydowanie za dużo. Natychmiast pojawiło się pogorszenie w mojej
chorobie, ogólna ruina fizyczna i psychiczna. Nawet nie wiem kiedy
znaleźliśmy ogłoszenie o Tosi? Decyzja była natychmiastowa. W
czwartek zobaczyliśmy ogłoszenie, w piątek odbyła się u nas
wizyta przed adopcyjna a w sobotę pojechaliśmy po nią 300 km.
Tosia pochodzi z wioski przy
ukraińskiej granicy. Przeżyła dzięki dobrym ludziom, którzy ją
zabrali i zapewnili opiekę w hotelu dla psów. Na Facebooku utworzono wydarzenie gdzie wiele cudownych osób
wysyłało pieniądze na sterylizacje, szczepienia, pobyt w hotelu
itp. Jesteśmy wszystkim bardzo wdzięczni!
Pierwszy rok swojego życia spędziła
samotnie w stodole bez dachu. Żywiła się po śmietnikach. Jak ją
poznaliśmy nie wierzyliśmy, że tyle przeszła, nadal karna wobec
ludzi, pełna miłości i nadziei...
A najważniejsza uwielbia koty! To
chyba dzięki nim przeżyła. Nie ukrywam, że to była karta
przetargowa bo nasze koty tyle ostatnio przeszły, że nie chcieliśmy
im fundować kolejnej traumy. Na szczęście Tośka ma w sobie tyle
miłości i jakąś niesamowitą aurę, że nasze koty, które nie
dają do siebie podejść żadnemu obcemu psu od pierwszej chwili ją
zaakceptowały a wręcz polubiły.
I tak w naszym domu znowu
zaświeciło słońce. Nie wiem kto kogo uratował, czy my ją czy
ona nas...
Tosia jeszcze przed adopcją:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz